Zżyć się z lasem

2 min

Byłam małym dzieckiem, gdy chodziłam do niego z rodzicami i siostrami. Odnotowuję zaledwie trzy ku temu okazje: konwalie, jagody, grzyby. Pamiętam jak przez mgłę niektóre obrazy z leśnej scenerii, na przykład jak nakładałam jagody z kanki na chleb a moja mama krzyczy gdzieś z krzaków, żebym nie podjadała, tylko sama sobie urwała. Zbieranie jagód zawsze mnie potwornie nudziło, bo trzeba było się mocno postarać o jedną małą garstkę. Grzybów nie zauważałam. Hmmm, nadal nie zauważam! Konwalie, jak cię mogę, przynajmniej łatwo było znaleźć i od razu pięknie pachniały (wtedy były już pod ochroną? Nie wiem). Ale odkrywanie w tym czasie lasu, gdy rodzice zostawiali mnie przy jakimś drzewie z koszykiem z kanapkami a sami byli pochłonięci szukaniem fioletowych owoców, albo łażenie za nimi pod pretekstem szukania grzybów, to była dla mnie niezwykła przygoda. Nie pamiętam, żebyśmy jeździli na pikniki do lasu i nigdy z rodzicami nie biwakowałam. A już na pewno nikt z dorosłych nie zabierał ze sobą żadnej książki o lesie, żeby mi wytłumaczyć, jak się nazywa to i owo. Jako nastolatka bardzo szybko wymiksowałam się z tych nudnych dla mnie rodzinnych obowiązków na rzecz pewnie włóczenia się ze znajomymi. Na długie lata las zniknął z mojego horyzontu, by pojawić się ponownie, gdy sama już byłam mamą i wróciłam do rodzinnej wsi.

 

Jednak tych kilka wizyt za dziecka sprawiło, że las na zawsze pozostał w mojej głowie i w moim sercu. Pewnie z tęsknoty za tamtą fascynacją i zapachami, wróciłam do lasu w trudnym dla mnie momencie życia. Szukałam kontaktu ze źródłem mocy, ukojenia, przygody, dawnego zachwytu nad życiem. Znalazłam to wszystko właśnie w Moim Lesie. Chciałam podzielić się tym bogactwem z synami. Kiedy pierwszy raz zabrałam ich na wyprawę do lasu, myślałam, że to ja mam im coś wielkiego do pokazania. Było zupełnie inaczej – to oni stali się dla mnie przewodnikami, to z nimi na nowo mogłam spojrzeć na las oczami pełnymi zachwytu, tak jak kiedyś patrzyła Mała Basia. 

 

Pięknościowo, Śniadankowo...

Synowie bardzo szybko zaczęli nadawać nazwy miejscom, które odwiedzamy szczególnie często i które z jakiegoś powodu złapały ich uwagę. Tam, gdzie często jemy śniadania (uwielbiamy to robić!) to Śniadankowo. Malutka leśna polana z niebywale rozrośniętym mchem, zielonym o każdej porze roku, to Kraina Mchu. Fragment lasu, gdzie mała rzeczka wije się między paprociowymi pagórkami delikatnie łaskocząc stare buki w pięty, to Głęboka Rzeczka. W Pięknościowie dzieci wiedzą już, gdzie jest drzewo, na które najfajniej się wspina i gdzie leży omszony wielki konar, który robi za leśną bazę. Swoją nazwę to miejsce zawdzięcza dzikości i niezwykłej ilości zieleni. W takich momentach przypomina mi się stare indiańskie przysłowie: „Lepiej dobrze poznać jedną górę, niż wspiąć się na wszystkie”. Ze smutkiem zauważamy, że zieleni w Pięknościowie jest z roku na rok coraz mniej, bo ta część lasu w niezwykłym tempie wysycha. Z przerażeniem też pomarańczowe kropki na niektórych drzewach. No tak. Jest sucho. Leśnicy wreszcie będą mogli dojechać do drzew, które od dziesięcioleci chroniła woda. W tym może moją brzozę, potężną Królową Lasu? Gdy nam minie strach i smutek, udam się do Nadleśnictwa i porozmawiam.

 

 

 

Przyroda nam, my Przyrodzie

Nie wiem czy jesteśmy w stanie oddać Przyrodzie to, co od niej otrzymujemy. Jakoś wyrównać tę relację. Mam wrażenie, że czerpiemy z naszego lasu garściami a dajemy wciąż za mało. Jest dla nas ważne, by podnieść każdy napotkany tam śmieć. Jeśli nie damy rady za jednym razem, wracamy i zbieramy przy kolejnej okazji. Efekty są, bo przynajmniej w miejscach, które wspominałam powyżej, wysprzątaliśmy. Mam wrażenie że sobie, bo przez tyle lat nigdy nie widziałam w tych okolicach innej rodziny. Co jeszcze możemy? Okazywać szacunek a nawet respekt. Miłość. Dziękować za każde miłe nas przyjęcie. Pisać o tym i podawać dalej w świat. Zmieniać swoje nawyki żywieniowe i zakupowe. Założyć własny ogródek (to plan za rok). Próbować ograniczyć ilość plastiku w domu. Kwestionować kolejne zakupy i pytać siebie, czy naprawdę tego potrzebujemy? Podpisywać petycje na AVAAZ i zainteresować się planowaną w okolicy Głębokiej Rzeczki kopalnią siarki. Gdy zrealizują ten projekt, rzeczka na pewno wyschnie...

 

O przywracaniu dzieci do lasu

Remigiusz Okraska w artykule pt.„Skąd się wzięła rewolucja antyekologiczna” na łamach Pismo. Magazyn Opinii stawia bardzo mocną, ale też potwierdzoną naukowo, tezę, że za kryzys ekologiczny na planecie odpowiada przede wszystkim to, że oderwaliśmy się jako cywilizacja od Natury. Niby nie jest to mi obce stwierdzenie, bo czytałam już dawno temu „Ostatnie Dziecko Lasu” Richarda Louva i pewnie nigdy bym swoich dzieci do lasu nie zaprowadziła, gdyby właśnie nie wiara w to, że relacja człowieka z Naturą jest fundamentem każdej ekologicznej postawy (i fundamentem udanego życia w ogóle). Jednak po raz pierwszy ktoś napisał o tym tak dosadnie patrząc na polskie społeczeństwo. To już nie Ameryka, to już my.

 

„Los przyrody obchodzi nas mniej niż kiedyś, ponieważ mamy z nią coraz mniej do czynienia. My, czyli mieszkańcy szeroko pojętego rozwiniętego Zachodu, zwanego też bogatą Północą. Trudno chronić coś, czego nie znamy. Trudno utożsamiać się z czymś, z czym nie jest się zżytym. Trudno priorytetowo traktować to, czego doświadczamy coraz słabiej” - pisze. Każdą komórką swojego chciałabym wykrzyczeć Panu Okrasce: TAK! Właśnie dlatego to wszystko robię! 

Nie jestem przyrodnikiem. Nie jestem pedagogiem. Nigdy nie byłam w harcerstwie. Gdy mnie zapytasz, to z wielkim trudem rozpoznam niektóre z drzew rosnących w lesie. Nazwy ptaków? Może na palcach jednej ręki ;)  No nigdy nie miałam głowy do nazwisk. Ale kocham ten las i czuję z nim związek. I dlatego jestem dla moich synów dobrym towarzyszem, a momentami dobrym przewodnikiem. Uwielbiam się z nimi szwędać.  Zatracić się w czasie i przestrzeni. Wspólnie dać się przestraszyć sarnie, po to by zaraz ją przeprosić, że zakłócamy jej spokój. Patrzeć na nich, jak zwykłe powalone drzewo przemieniają w bazę, wykrot – w majestatyczny tron a z kilku patyków i liści są w stanie wykreować małego leśnego stworka. Ufam, a nawet już nie ufam tylko wiem, że do końca swojego życia będą nieśli w swoim sercu ten las. A kiedy przyjdzie pora na podejmowanie ważnych życiowych decyzji: gdzie mieszkać, na rzecz jakiej organizacji czy firmy pracować, jaki zostawić po sobie ślad, to wrócą do naszych poranków w Śniadankowie.

 

#idziemydolasu

I Ty też jesteś dobrym towarzyszem dla dziecka w odkrywaniu najbliższej, a może i ciut dalszej, Przyrody. Tylko i aż dlatego, że jesteś rodzicem, możesz być najlepszym dla dziecka wsparciem w budowaniu jego własnej relacji. Jak ja to robię? Piszę o tym dużo na swoim Blogu @Wielki Zachwyt. Czerp garściami, zapraszam. A ponieważ moi chłopcy i ja sama uwielbiam od czasu do czasu pobyć w lesie z kimś nowym, to zaczęliśmy zapraszać na wspólne wyprawy do lasu inne rodziny z okolicy. To zainspirowało kolejnych rodziców do wychodzenia z podobną inicjatywą. Jak się okazuje, fajnie jest iść do lasu większą grupą. W tym momencie takie spotkania odbywają się już w niemal trzydziestu miejscach w Polsce i są organizowane przez takie mamy jak ja, pod wspólnym szyldem #idziemydolasu. Cel jest jeden – zżyć się z lasem.

Tagi: WFOŚ
Barbara Zamożniewicz

Mama dwóch chłopców. Propagatorka rodzicielstwa blisko natury. Inspiruje rodziców, a szczególnie matki, do dbania o relację dziecka z Naturą. Ambasadorka swobodnej zabawy. Pracuje na rzecz zmiany w metodach pracy systemowych przedszkoli, zachęcając do zwiększenia ilości czasu wolnego spędzanego przez dzieci na świeżym powietrzu, a szczególnie w lesie. Inicjatorka ogólnopolskiej akcji #idziemydolasu, twórczyni imprezy dla dzieci Wielki Zachwyt Błotem i Akademii Wielkiego Zachwytu.